[810]
Ledwie wziąłem do rąk pokryte mchem wielkie, smocze jajo, a przez pobliskie, zanurzone w mroku korytarze dało się słyszeć przyprawiający o dreszcze metaliczny odgłos.
– Ale upiorny brzdęk – pomyślałem.
W tej samej chwili, jedną z kamiennych ścian komnaty oblał rozedrgany blask łuczywa.
– Pewnie jeden z moich rywali już czai się na odnaleziony przeze mnie skarb – przebiegło mi przez myśl.
Odwróciłem się na pięcie, by wymknąć się niepostrzeżenie z komnaty przez niewielkie drzwiczki, do których kluczyk kupiłem u jednego „lochokrążcy”, na prowizorycznym straganie zbudowanym w opuszczonym gnieździe pająków-gigantów.
Chyba was nie zaskoczę, jeśli dodam, że gdy tylko oddaliłem się od drzwi, usłyszałem kolejny, dobiegający z oddali, metaliczny brzdęk.
Niedługo potem, przemierzając ciemne zaułki lochów wdepnąłem przypadkiem w coś obrzydliwie śliskiego. Na moment nawet straciłem równowagę, lecz „do pionu” szybko ustawił mnie zatrważająco bliski smoczy ryk i... kolejny, wywołujący ciarki na plecach, brzdęk ciągniętych po kamiennej podłodze łańcuchów.
Nie namyślając się długo, zapiąłem na ostatnią dziurkę klamrę mojego plecaka, w którym bezpiecznie spoczywały „znalezione” w podziemiach artefakty, poprawiłem sznurowadła, zdecydowanym gestem chwyciłem złoty posążek małpiego króla i nie zwracając uwagi na wzbudzany przez mój rynsztunek hałas pognałem na górne kondygnacje lochów.
– Jeszcze chwila i będę mógł znowu oddychać świeżym, sielskim powietrzem - pomyślałem napierając na stalową kratę. Już po chwili stałem po bezpiecznej stronie zawiewających stęchlizną kazamatów.
Nachyliwszy się nad pobliską kratką wentylacyjną jeszcze przez chwilę syciłem swoje uszy dobiegającymi z labiryntu lochów wrzaskami konkurentów, dla których ten dzień okazał się nieco mniej szczęśliwy. Pozostało mi tylko domniemywać czy wędrówkę swą nieopacznie zakończyli w leżu rozjuszonego smoka, czy też może natrafili na błąkające się po podziemiach nieudane człekokształtne „eksperymenty” szalonego maga.
Gdy dotarłem już bezpiecznie do swej małej chatki, starannie zasłoniłem wszystkie okna, rozpaliłem lampkę oliwną i zabrałem się do tego, co łotrzykowie lubią najbardziej – do wnikliwych oględzin zdobytych trofeów!
Kiedy wyciągałem z przepastnego plecaka magiczną księgę, z jej środka wypadła poskładana na czworo pożółkła kartka. Delikatnie rozłożyłem ją i natychmiast zabrałem się do lektury.
Była to zapewne stara receptura i brzmiała następująco:
„Brzdęk jest idealną grą dla szalonej rodzinki lub zgranej kompani przyjaciół.
Brzdęk to czysta rywalizacja, w której nie tylko liczy się szczęście w kartach, ale również ilość oleum w głowie.
Pomimo, że własna tura potrafi bezgranicznie zaprzątnąć uwagę gracza, warto patrzeć na wszystkie niecne ruchy przeciwników – wszak wygrywa tylko jeden z was!
Warto sprytnie zaplanować swą podróż przez labirynt lochów – najsmaczniejsze kąski spoczywają najgłębiej, niemniej jednak należy pamiętać, że proporcjonalnie rośnie również apetyt i gniew samozwańczego właściciela lochów!
Dla tchórzy bojących się własnego cienia przygotowano jedną stronę planszy, dla bezgranicznie odważnych twardzieli – drugą!
Na uwagę zasługuje również fakt, że przeprawa przez instrukcję idzie gładko i bezboleśnie. Po kilkunastu minutach uważny przewodnik bez problemu przyswoi mechaniczne „kruczki” rozgrywki i w zaledwie kilku słowach wdroży pozostałych nieświadomych ryzyka awanturników.
Przed wyruszeniem w podróż należy... jeszcze tylko majestatycznym gestem, niczym dostojny alchemik, wsypać do woreczka kolorowe kosteczki, poukładać na planszy żetony i wyruszyć w poszukiwaniu sławy i bogactwa, bogactwa i jeszcze raz bogactwa!”
Kiedy tylko przeczytałem ostatni akapit, bezzwłocznie nachyliłem kartkę nad oliwną lampką czekając aż ogień doszczętnie ją strawi. Chwilę potem wprawnym gestem dłoni starłem ze stołu niewielką kupkę popiołu.
Strach pomyśleć, co by było, gdyby tekst ten wpadł w niepowołane ręce!Ocena: 5/5
Właściciel sklepu internetowego nie gwarantuje, że publikowane opinie pochodzą od konsumentów, którzy używali danego produktu lub go kupili.